fanom sztywnego jak tygodniowe skarpetki Sherlocka i pierdołowatego, stetryczałego Doktora.
Pozostałym się spodoba :D
Heh święta prawda. Niestety zaliczam się do miłośników pierwszej grupy. Nie potrafię znieść zidiociałego Iron Mana juniora.
A mi się podoba. Bardzo lubię książkowego Sherlocka i zawsze miałam wrażenie, że to był naughty boy. W filmie to JEST naughty boy.
Tyle,że fani oryginalnego Sherlocka i Watsona to nie koniecznie fani " sztywnego jak tygodniowe skarpetki Sherlocka i pierdołowatego, stetryczałego Doktora" (to dotyczy filmów z Rathbonem,gdzie Watson jest kretynem).
aczkolwiek, w porównaniu z tą interpretacją, reszta Sherlocków i Doktorków wypada mniej więcej tak jak napisałem wcześniej :)
Ekranizacja i adaptacja to nie jest to samo. Więc może oceniacie ten film z dwóch różnych punktów widzenia? Ekranizacja to wierne przeniesienie na ekran, podczas gdy adaptacja jest, mniej lub bardziej swobodną, interpretacją pierwowzoru.
Czyli inaczej mówiąc adaptacja to podeptanie dzieła twórcy, bez jego zgody (bo sir A. C. Doyle nie żyje), kradzierz dobytku intelektualnego (bo tą samą nazwą promowane jest zupełnie co innego, mimo słów "na podstawie") oraz parodiowanie orginału (który oczywiście jest lepszy) idące w parze z szerzeniem zbędnych stereotypów.
Każdy głupi film obejrzy, lecz nie każdy zdobędzie się na przeczytanie książki. Tym właśnie jest adaptacja- przerobieniem treści czytelnej tylko dla intelektualistów na tandetny film dla mniej wymagającej publiczności.
Niemniej wciąż nazywamy to adaptacją - a czy tandetną, to już kwestia osobistych upodobań, prawda? Książki również czytałam (do kilku wracam, od czasu do czasu, bardzo je lubię) i , mimo tego, adaptacja Richiego bardzo mi przypadła do gustu. Czy naprawdę tyle Ci wystarczy, żeby uznać mnie za tandeciarę? Jak na intelektualistę, masz dość ograniczoną tolerancję na cudze gusta. Trochę to żałosne. A czego się spodziewałeś, widząc nazwisko reżysera? Filozoficznej analizy zła?
Jeśli chodzi o kradzież i brak zgody autora, to radzę uzupełnić nieco wiedzę na ten temat, Panie Wielki Znawco. Wprawdzie Warner Bros nie przelał kasy na konto samego Doyla, ale słono musiał posmarować jego potomkom, którzy w Stanach założyli sobie firmę Conan Doyle Estate LTD i ciągnęli z tego kupę forsy. Robili to, jak się okazało w zeszłym roku, bezprawnie, ponieważ postać Sherlocka Holmesa, jako że ma już 125 lat, należy do tzw. domeny publicznej (w UK już od 2000-go roku) i można z niej "korzystać" za darmo (wyjąwszy kilka opowiadań napisanych po 1920-m).
Reszta twojego wywodu brzmi jak gadka frustrata. Sorry.
Hmm, niekoniecznie. Bardzo lubię książki o Sherlocku Holmesie. Szczerze byłam zdziwiona jak zobaczyłam taką... interpretację . Ale muszę przyznać, że film mi się spodobał. Z książką ma co prawda mało co wspólnego, ale tu nie oceniamy podobieństwa do oryginału- tylko sam film. Ja to traktuje jako w ogóle inną historię i już.
Ten film może się podobać albo nie podobać, co kto lubi. Tylko że równie dobrze mógłby mieć tytuł "Abraham Lincoln", "Królewna Śnieżka" albo "Pies Pluto" - byłoby równie bez sensu. Sherlock Holmes jest taki, jakim go stworzył Arthur Conan Doyle i podszywanie się pod jego nazwisko to zwykłe szalbierstwo, podobne jak nazywanie sympatycznego skądinąd psa Beethoven. Amerykanie - zostawcie klasykę w spokoju, albo stwórzcie własną.