"Nomadland" jest nie tyle wielkim filmem, co wielkim wydarzeniem w świecie kina. Subtelność Zhao, urokliwe zdjęcia Richardsa, niezwykła kreacja McDormand, poruszająca muzyka Ludovico Einaudiego i
Złoty Lew w Wenecji, dwa Złote Globy, wyróżnienia od wszystkich amerykańskich stowarzyszeń krytyków filmowych dla najlepszej reżyserki Chloé Zhao i trzy Oscary. "Nomadland" od czasu weneckiego Biennale robi furorę, gdziekolwiek się pojawi. Zachwyt, jaki wzbudza nie tylko w amerykańskich, ale i polskich widzach, oraz liczba nagród, które zdobył, w tym wyróżnienie Amerykańskiej Akademii Filmowej za najlepszy film, pozwala mi stwierdzić, że jest to wydarzenie na skalę światową.
Po dobrze przyjętym "Jeźdźcu" Chloé Zhao zaadaptowała fenomenalny reportaż Jessiki Bruder na fabułę i stworzyła wyjątkowy film drogi. Piękne pejzaże gór pokrytych śniegiem, bezkresne pola ciągnące się po sam horyzont, słońce zachodzące między kaktusami czy tył białego kampera głównej bohaterki dodają melancholii i uroku całej tej historii. Richards, genialnie poprowadzony przez Zhao zarówno w "Jeźdźcu", jak i w "Nomadlandzie", serwuje naszym oczom niezapomnianą ucztę, docenioną Złotą Żabą na toruńskim festiwalu Camerimage i nominacją do Oscara.
Reżyserka dość zmyślnie wykreowała postać Fern, sześćdziesięcioparoletniej wdowy po pracowniku fabryki płyt gipsowych w Empire, mieście-widmie niegdyś tętniącym życiem, dziś ziejącym pustką opuszczonych domów i fabryk i ogrodzonym wysokim płotem. Bohaterkę, świetnie zagraną przez Frances McDormand, widzimy w tym opustoszałym mieście na samym początku i na samym końcu filmu. Mimo że z tyłu głowy wie, że ten etap jej życia już minął, wraca z sentymentem do Empire, nie tylko z racji depozytu, lecz również mając w pamięci wiele miłych chwil spędzonych w tym mieście z mężem i przyjaciółmi.
A potem znów wyrusza w drogę, jedzie dalej przed siebie, ponieważ nie umie już mieszkać w normalnym domu. Styl życia, który przyjęła po opuszczeniu Empire, zmienił ją w koczowniczkę. Fern nie umie już spać w łóżku, nie umie mieszkać w domu jednorodzinnym, nie umie patrzeć na horyzont z okna w jadalni, lecz z przedniej szyby swojego kampera. Mimo że ma gdzie się zatrzymać i normalnie żyć, rusza w drogę. Bo nie umie już żyć bez swoich czterech kółek. Frances McDormand po mistrzowsku odgrywa powierzoną jej rolę i otrzymuje za nią trzeciego w karierze Oscara. Choć w roli protagonistki wolałbym zobaczyć Lindę May, czyli bohaterkę książi, Fern sprawia wrażenie osoby równie ciekawej i równie wartej zgłębienia.
Chloé Zhao jako reżyserka wyróżnia się wśród innych twórców swoją niezależnością. Jej styl jest bardzo subtelny i wysublimowany, jej kino to przede wszystkim gra obrazów, gra gestów połączona z wizualnymi detalami i małą ilością słów. Uważam, że słusznie przyznano jej wyróżnienia w zakresie montażu, scenariopisarstwa i, co najważniejsze, reżyserii. Żadna kobieta (z wyjątkiem Kathryn Bigelow i Jane Campion) nie została tak obficie nagrodzona za reżyserię, co Zhao. Dwa Oscary, które wygrała, wieńczą jej dzieło i przenoszą do historii kina. Sądzę, że przy "Nomadlandzie" sprawiła się naprawdę dobrze, co udowodniła między innymi poprzez zaproszenie do współpracy nomadów poznanych przez Jessikę Bruder w trakcie jej wędrówki: Boba Wellsa, Swankie i, przede wszystkim, Lindę May.
"Nomadland", mimo że jest wyjątkowym filmem swojego gatunku, nie trafia jednak do wszystkich widzów. W tym przypadku, tak samo jak w przypadku innych obrazów Zhao, musimy pamiętać, że jest to kino niezależne, w którym nie znajdziemy wybuchów, pościgów, wartkiej akcji i strzelanin. Ten film opiera się na ciszy, kontemplacji, zaglądaniu w duszę, skutkiem czego jest on trudniejszy w odbiorze. Nie jest to kino dla wszystkich i dla niektórych może wydawać się ono po prostu nudne.
Miałem z tyłu głowy myśl, że ten film może się okazać dla mnie zbyt subtelny. Moje obawy po części się potwierdziły. Zanim obejrzałem "Nomadland", przeczytałem reportaż, na podstawie którego został on nakręcony, i uważam, że książka jest lepsza (jak w przypadku prawie każdej adaptacji). Dzieło Jessiki Bruder jest ciekawsze, bo więcej w nim słów i opisów zdarzeń. Zaadaptowano je, moim zdaniem, w trochę zbyt subtelną grę obrazów. Lecz mimo to jest to prawdziwy unikat opowiadający szczególną historię grupy ludzi za bardzo doświadczonych przez los, którzy postanowili się nie poddawać, zjednoczyć i stworzyć zupełnie nowe plemię, plemię osób "bezmiejscowych", nomadów.
Tytułem zakończenia "Nomadland" jest nie tyle wielkim filmem, co również wielkim wydarzeniem w świecie kina. Subtelność Zhao, urokliwe zdjęcia Richardsa, niezwykła kreacja McDormand, poruszająca muzyka Ludovico Einaudiego i wiele innych czynników złożyły się na niesamowitą historię mówiącą w gruncie rzeczy o życiu. Nie tylko o życiu w drodze, lecz o życiu w ogóle. No i oczywiście uczy też nas, że nie ma znaczenia to, czy mieszkasz w bloku, apartamentowcu, dwupiętrowym domu czy małym białym kamperze. Dom to coś, co nosi się w sercu. Więc pakujmy się do kamperów i ruszajmy w drogę! Do zobaczenia na trasie!